W głębinach wizji końca
W głębinach wizji końca
Dziś rozpocznę pytaniem: kiedy zaczynasz swój tydzień? W poniedziałek? W tak zwany dzień „szybkości z pominięciem złości”? Zanim znajdziesz odpowiedź odnośnie początku, może warto połączyć go z wizją końca?
Kiedy zaczynasz, kiedy kończysz
Tradycyjnie przyjęło się u nas, że poniedziałek to pierwszy dzień tygodnia. Choć, co ciekawe w chrześcijaństwie, to niedziela jest pierwszym dniem tygodnia, dniem świętym, znanym jako "dzień Pański", ze względu na zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. A wierni przeznaczają ten czas na modlitwę, odpoczynek i wszelkie uroczystości. Wcześniej świętowana była sobota, co silnie związane było z żydowskim szabasem, więc wybór niedzieli pomógł odróżnić chrześcijaństwo od tradycji judaistycznej.
Nie chodzi o to, by oceniać która wersja jest dobra, bo to wynika po prostu z różnych ustaleń. W efekcie ludzie podzielili się w swoich koncepcjach zakończenia i rozpoczynania tygodnia. Jedni kończą go w sobotę, inni w niedzielę, a w świecie muzułmańskim to piątek jest dniem świątecznym i symbolicznym zakończeniem tygodnia. I tak mamy trzy wielkie tradycje monoteistyczne, z których każda obrała sobie inny punkt zamknięcia pewnego cyklu życia.
Obraz siebie w ramach czasu
Ustalamy sobie więc pewne ramy czasowe. Wpisujemy w nie nasze relacje i to, co budujemy wokół siebie oraz role, które odgrywamy. Niektóre z tych ról wydają się obowiązkowe, a jednak... czy naprawdę musimy je odgrywać? Czy tylko tak nam się wydaje?
Na przykład dzieciaki, które chcą być dorosłe, więc próbują przyspieszać pewne procesy. Palą papierosy w toaletach, eksperymentują z różnymi środkami. Chcą naśladować dorosłych i już teraz nimi być. A może to tylko coś, co pozwala im na chwilowe zapomnienie, że tak naprawdę... wcale nie pragną być dorośli? Może po prostu nie widzą w tym dorosłym świecie przyszłości dla siebie? Niektórzy z nich utkną w dzieciństwie z całym jego bagażem i z nałogami, których mieli tylko „próbować”.
Dość często to inni ludzie budują nam wizje końca. Podrzucają gotowe scenariusze swoich wieloletnich planów. Mówią: „Za tym zakrętem już będzie świetnie, zobaczysz! Jeszcze tylko trochę wytrzymaj w tej pracy. Pomóż mi teraz, zrób to dla mnie, obiecuję, zapłacę ci.” I tak, krok po kroku, rysują tę wizję. Nie my sami ją tworzymy, ale właśnie inni robią to za nas.
Są ludzie, którzy wciąż planują i odkładają życie z tygodnia na tydzień, na później. Myślą sobie: „Jeszcze trochę przeżyję tak jak jest, a potem będzie pięknie. Przyjdzie emerytura. I tam to dopiero cuda się zaczną!” Życie bywa przewrotne. Nagle pojawia się „ktoś z kosą”, bez zapraszania i mówi: „Koniec, pakuj się.” Albo nawet na to nie ma już czasu i jest tylko: „Zabieram cię”.
Są też wśród nas i tacy, co żyją, nazwijmy to, w duchu buddyzmu. Skupiają się wyłącznie na „tu i teraz”. Żadnego snucia wizji końca, żadnego grzebania się w przeszłości. Po prostu pełne, świadome bycie w chwili obecnej. I nic więcej.
Szczęście zakrzywione w bezruchu
Załóżmy, że jesteśmy już na takim etapie życia, gdzie ogarniamy ten nasz ziemski padół. Rozumiemy mechanizmy, które nim rządzą. Mamy to wszystko jakoś ustabilizowane. Jesteśmy w roli mędrca, a to, jeśli chodzi o wizję końca, naturalnie prowadzi do pytania: co dalej? Czy możemy się zmierzyć w myślach z tym, co nieuchronne? Nieważne, kiedy to przyjdzie. Ten stan przejścia z pełnego ruchu, dynamiki, gdzie „cały las tańczy wokół nas” ... do stanu, w którym wszystko nagle się zatrzymuje. Nagle ten las zastyga, jakby zamykał nas w czymś na kształt paraliżu. Ale to nie jest strach ani zmartwienie. Jesteśmy w bezruchu. Możemy zapytać jakie to ma kolory? Niektórzy mówią, że ciemne, mroczne. Inni, że jaskrawe, że to coś na kształt przejścia z jednego miejsca w drugie. Trudno to opisać, prawda? Każdy widzi to inaczej. Każdy ma swoją własną wizję końca gdzieś w oddali. Obrazek czegoś, co majaczy na horyzoncie, punkt, do którego zmierza.
Ale czy ten punkt faktycznie istnieje? Czy nie wpadniemy w jakąś krzywiznę, która będzie nam ten punkt oddalała, jakbyśmy gonili własny cień, który nigdy nie daje się złapać. Spróbujmy to złożyć w całość, w coś, co tworzy pewien sens. Pytanie brzmi: jak ustawić ten nasz ciąg zdarzeń, nasze życie, żeby to wszystko prowadziło nas do miejsca, które nazwiemy szczęśliwym końcem? Albo przynajmniej do czegoś, co jest przewidywalne i będzie dopełnieniem tego, co jest częścią nas, a jednocześnie początkiem czegoś nowego. Nie tyle naszym dziełem, co kolejnym rozdziałem, który wyrasta z tego, kim jesteśmy i sięga dalej, poza wszystkie nasze ramy czasowe.
Dodam tutaj taką refleksję, o tym, że kiedy wieloryb umiera w oceanie i opada na dno, jego ciało staje się źródłem pokarmu dla wielu organizmów głębinowych. Ten proces, zwany „whale fall”, może trwać przez dziesiątki lat. Śmierć wieloryba, choć smutna, jest naturalną częścią morskiego ekosystemu i wsparciem w utrzymaniu ekologicznej równowagi.
Jaki to ma sens
Podczas warsztatów rozwojowych, które prowadzę lub współtworzę zwykle proszę uczestników o to, by wyrazili co jest dla nich sensem życia. Dlaczego? Bo jeśli sens zostanie nazwany, zdefiniowany czy choćby wypowiedziany, łatwiej jest do niego dokleić działania. A kiedy mamy działania, możemy przewidzieć, dokąd zmierzamy.
Jeśli ktoś uzna, że sensem jego życia jest rodzina, to wszystkie działania wokół tego socjologicznego fenomenu mogą być jasno określone. Na przykład: organizowanie zajęć dla dzieci, wyjście na kolację z żoną, przygotowanie świąt i tak dalej. Wszystko układa się wokół tego głównego sensu.
A ktoś inny może powiedzieć, że jego misją jest zostać mistrzem olimpijskim. Sensem życia tej osoby staje się bycie reprezentantem kraju, osiągnięcie najwyższego podium i usłyszenie Mazurka Dąbrowskiego na ceremonii. To konkretna wizja, która zamienia się w napęd do działania. I w tym momencie wszystko, co robi ta osoba, zostaje podporządkowane osiągnięciu tego celu. Każdy krok, każde działanie, każda decyzja, wszystko prowadzi do realizacji tej jednej idei.
Napęd na determinację
Jest powiedzenie, które chyba przypisuje się Johnowi Rambo: „Żeby wygrać wojnę, trzeba się tą wojną stać.” To utożsamienie z wizją końca i przekonanie, że cel właściwie już się zrealizował, jest kluczowe. Wymaga zaangażowania w doskonaleniu umiejętności dzielenia całego marszu na mniejsze etapy, prowadzące do osiągnięcia celu.
Natomiast determinacja staje się paliwem, które napędza nas w trudnych chwilach. Nawet gdy jest ciężko, zamiast się poddać, próbujesz przebić się przez przeszkody i idziesz dalej. Gdy jest ciężko, to przyspieszam, robię rachunek sumienia, analizuję, co można poprawić i idę dalej, bo mam wizję końca moich zmagań.