To naprawdę nic wielkiego, by nie złapać zadyszki
To naprawdę nic wielkiego, by nie złapać zadyszki
Tłem do tego, co chcę dziś opowiedzieć, będzie moja podróż do Filadelfii.
Niedawno pojawił się film dokumentalny o Sylvestrze Stallone, pod tytułem "Sly". Aktor opowiada w nim o swoim dzieciństwie, o tym, jaki jego ojciec miał wpływ na niego. Można powiedzieć, że czasem był to dość trudny wpływ z konsekwencjami na całe życie. Coraz więcej osób przyznaje się do tego, jak dzieciństwo kształtuje charakter. Jak ważna jest rola ojca w dorosłym życiu mężczyzny? Jak trudna i odpowiedzialna, by syna wzmacniać, a nie powodować w nim niepotrzebnego bólu istnienia wyniesionego z dziecięcych lat.
Czy w przypadku Sylvestra Stallone był to grunt do determinacji i wewnętrznej siły w dorosłej karierze by tworzyć, pisać scenariusze i jako aktor wykreować kultowe, filmowe postacie Rocky’ego Balboa i Rambo?
Są takie schody…
Ja, jako miłośnik sportu, sztuk walki, boksu i w ogóle wszelkiej rywalizacji, filmy z serii "Rocky" traktowałem jak coś wyjątkowego. Oglądałem je wielokrotnie. Zwracałem uwagę na metodologię treningową i przedstawione różne aspekty z nią związane. Oczywiście, wiadomo, że to Hollywood i to jest film. Niektóre elementy treningu można było jednak podpatrzeć. Chociażby zobaczyć, jak aktorzy przygotowywali się do scen walk bokserskich.
Ale jaki to ma związek z moją obecnością w Filadelfii? Są w tym mieście takie schody, na które Rocky wbiegał, kiedy zaczynał swoje treningi. Na początku były one dla niego trudną do pokonania przeszkodą. A gdy jego forma wzrastała, to wykonywał na nich swego rodzaju taniec radości z każdego odbytego treningu i z tego, że wraca mu siła i wzrasta jego moc.
Kiedy dotarłem do Filadelfii, to poszedłem pod te schody. Pomyślałem: pobiegnę, spróbuję, sprawdzę jak to wygląda w rzeczywistości.
Piksele iluzji na piedestale
Po prawej stronie schodów stoi niewielki pomnik Rocky'ego Balboa, z uniesionymi rękami w geście triumfu, a obok niego znajdują się monumentalne pomniki prezydentów. Ciekawostką dla mnie było to, że przy tej małej figurce Rocky'ego ustawiają się długie kolejki, by zrobić sobie zdjęcie, selfie. Natomiast te wielkie, piękne statuy bohaterów narodowych traktuje się raczej jako coś oczywistego, jako część wystroju terenu, jakby były czymś naturalnym i nie budzą aż takiego zainteresowania.
Ciekawą rzeczą jest to, jak pewne symbole w popkulturze, które w rzeczywistości nie istnieją, zapisują się w naszej świadomości tak, jakby były prawdziwe. Świat filmu i świat rzeczywisty, który nas otacza, są, zupełnie różne, prawda? Ale gdybyśmy odłożyli teraz na bok film, który przez zaledwie kilka godzin potrafi tak wpłynąć na ludzi, i przenieśli się do świata Internetu, to on też jest pełen dezinformacji, nieprawdy i mało rzetelnych treści. Jak często zanurzamy się w nim od rana do wieczora? Jaki to może mieć wpływ i konsekwencje?
Czy coś, co jest związane z filmową fikcją albo internetową iluzją, która non-stop oddziałuje na ludzi, ma realny wpływ na ich życie? Może warto promować historie związane z prawdziwymi twórcami, kreatorami, zwłaszcza w kontekście tego, co obecnie jest kreowane przez influencerów. Sylvester Stallone, przeszedł naprawdę wiele, włożył ogromny wysiłek, by dojść do miejsca, w którym jest teraz. A teraz z drugiej strony mamy osobę, która zrobiła coś idiotycznego w Internecie, coś wręcz szokującego, i dzięki temu zyskała tak zwany „fame” i stała się popularna, a nawet wyrocznią, która mówi innym, jak żyć. To pokazuje, jak różne są drogi do rozpoznawalności i jak różne wartości za tym stoją.
Ostatnia walka w szczytowej klasie
To, że są ludzie, którzy dzięki swojej determinacji i ciężkiej pracy, często przechodząc przez trudne doświadczenia, osiągają sukces, jest dla mnie fascynujące. Sylvester Stallone w pewnym momencie filmu „Sly” sugeruje, że warto czytać tylko połowę biografii wybitnych osób. Pierwsza połowa pokazuje ich drogę na szczyt, pełną wyzwań i starań. Natomiast później, kiedy już osiągną ten sukces, dalsza część może nie być tak inspirująca, bo prędzej czy później z tego szczytu gdzieś trzeba zejść.
Pytanie brzmi, jak zrobić to w sposób godny, z klasą, tak, by nawet to schodzenie mogło być inspiracją dla innych, by było równie piękne, jak wspinaczka na sam szczyt. Zawsze jest nadzieja. Stallone kończy film właśnie takim przesłaniem, że nadzieja umiera ostatnia i walczy się do końca.
Ja swoje „filmowe” schody przebiegłem. I przyznam się, że to naprawdę nic wielkiego, by po nich wbiec i nie złapać zadyszki. Do tego wspomnienia niech w tle rozbrzmiewa utwór Bruce'a Springsteena: „Streets of Philadelphia” z obrazkiem niskich, ceglastych budynków mieszkalnych, ustawionych w długi szereg wzdłuż brukowanych ulic. I choć ta muzyka nie jest związana z „Rockym” to jednak dopełnia mi obraz tego miasta, bo niesie ze sobą symbolikę walki z dyskryminacją i ludzkimi uprzedzeniami.